wtorek, 29 listopada 2011

WYSZKÓW: Listopadowe marsze klubu survivalu

Listopad jest już tradycyjnie miesiącem, w którym Klub Survivalu WOK-HUTNIK organizuje marsze pamięci. Jak zwykle rozgrzewką przed Listopadowym Marszem Niepodległości organizowanym w okolicach 11 listopada jest Marsz Pamięci do okolicznych mogił i pomników upamiętniających ludzi i wydarzenia. Tak też było i w tym roku. Co prawda marsz 1 listopada jest bardziej spacerem, jednak miejsca, które odwiedzamy i trasa, którą dochodzimy ma swój niepowtarzalny urok. I tak nasza 12-osobowa grupa młodzieży i dorosłych odwiedziła kilka miejsc: pomnik GO WYSZKÓW, tablicę poświęconą pamięci Berka Joselewicza, leśny cmentarz w rejonie Fidestu, grób Nieznanego Żołnierza na łęgach w okolicy Kółka oraz pomnik Żołnierzy Wyklętych.

W każdym z tych miejsc po zapaleniu zniczy znalazł się ktoś w naszej 12-osobowej grupie dysponujący wiedzą na temat historii ludzi lub zdarzeń, którą chętnie dzielił się z pozostałymi. Po wysłuchaniu mini prelekcji, krótka modlitwa i dalszy marsz. Największe wrażenie na wszystkich oprócz miejsc zrobił odcinek na łęgach, nad którymi unosiła się fantastyczna mgła osrebrzona światłem księżyca, którego dosyć duży rogal nam towarzyszył. Do tego miejscami trochę szronu, szeleszczące liście i bardzo dobra atmosfera panująca w grupie.

To na pewno wywarło wpływ na frekwencję w dniu 10 listopada, w którym na dużo dłuższy i cięższy marsz stawiło się 17 osób młodzieży, nie tylko z Wyszkowa, ale z Pułtuska, Warszawy, a nawet z Kielc. Już sam początek marszu zrobił się ciekawy, gdyż jakiś rozpalony motorynkarz zaczął przy nas uskuteczniać swoje popisy stwarzając zagrożenie dla grupy. Jednak odpowiedni manewr z plecakiem i odjechał na bezpieczną dla nas odległość. W lesie cieplutko, a nawet gorąco gdyż stosunkowo szybki marsz rozgrzewał. Wypad trudno było nazwać nocnym, gdyż mimo chmur było niesamowicie widno dzięki czemu można było zachwycać się pięknem jesiennego krajobrazu o nietypowej porze. Oczywiście jakieś atrakcje terenowe się znalazły i tak po czterech kilometrach marszu piaszczystą drogą krótki postój i wejście w wysokie szuwary i podmokły, zabagniony teren. Z wymanewrowaniem kałuż nie było problemu, gdyż wszystko było widać, ale kluczyć w wysokich chaszczach i skakać z plecakami było trzeba. Nad jednym z szerokich rowów bobry przyszły nam z pomocą pozostawiając w pobliżu sporych rozmiarów ścięte drzewo, które wykorzystaliśmy do budowy kładki. Później las na przełaj, wysokie wydmy i pomnik w miejscu bitwy POS JERZYKI w Jerzyskach. Tu krótka historia miejsca i bitwy, modlitwa, kubek ciepłej herbaty i dalej w drogę, której szybko ubywało.

Tradycyjnie największą atrakcją, zwłaszcza dla nowicjuszy, było nocne forsowanie Liwca wpław. Po przejściu śmiechom i opowiadaniom o swoich odczuciach i satysfakcji nie było końca. Na miejsce noclegu dotarliśmy ok 2.00 po przebyciu 18 km w czasie 3.45 h plus czas na kilka krótkich postojów.
Ognisko, coś pośredniego pomiędzy kolacją i śniadaniem przy ognisku, trochę żartów, opowiadania wrażeń, pogadanka historyczna i oczy same zaczynają się zamykać a przy ognisku w śpiworze jest niezwykle przyjemnie. Chłopcy z Pułtuska rozstawili namiot, lecz cała nasza brygada zaległa kręgiem przy ognisku i bardzo szybko zaległa cisza przerywana jedynie pochrapywaniem szczęśliwców, którzy szybko usnęli.

Ranek 11 listopada przywitał nas pięknym słońcem i ciepłem rzadko spotykanym w listopadzie. Krótka sesja fotograficzna i powrót. A wracać się nie chciało...
Tradycyjnie już w obydwu wyprawach nie zabrakło młodzieży z grupy pedagogiki niekonwencjonalnej „Grajcyli składu” i Klubu GIMNAZJON APIN. Jeśli nie wszyscy mogą wziąć udział, to przynajmniej kilka osób. Swoim zaangażowaniem, poczuciem humoru, dyscypliną oraz tym, że można na nich liczyć w niecodziennych sytuacjach zarażają innych i wpływają na tworzenie klimatu grupy. Sami z kolei pobierają nauki od innych uczestników.

środa, 23 listopada 2011

WYSZKÓW: Grajcyli Skład w Teatrze Wielkim

W ramach projektu „Jesteś sprawcą swego losu” dofinansowanego przez Wyszkowski Urząd Gminy grupa wyszkowskiej młodzieży z opiekunami miała okazję obejrzeć przedstawienie- balet „Romeo i Julia” które odbywało się w Teatrze Wielkim. W Warszawie.

Barwnie ubrani tancerze skaczący z lekkością motyli i z wielką gracją poruszający się na scenie zachwycili nas wszystkich, chociaż reakcje gdy okazało się, że jedziemy na balet były nie koniecznie optymistyczne. Ale wieczorny wyjazd, pięknie oświetlone miasto a szczególnie gmach teatru i oczywiście wnętrze zrobiły bardzo pozytywne wrażenie. Tak, że ta część wyjazdu została zaliczona do pozytywnych. Po zajęcia miejsca w lożach z niecierpliwością czekaliśmy na rozpoczęcie pierwszego aktu i okazało się wkrótce, że naprawdę warto było tu przyjechać o czym świadczyły uśmiechy w oczach i pozytywne opinie po spektaklu. A był to już kolejny pobyt w teatrze po „Żydowskim” i „Polskim”. Okazuje się, że jest to dobry sposób na spędzenie wolnego czasu. Młodzież z chęcią rozmawia o tym co widziała, a nawet pyta o inne przedstawienia teatralne, które chętnie by obejrzała.

WYSZKÓW: Październikowe bagna

Wykorzystując piękną słoneczną i ciepłą, jesienną już pogodę 1 października w 7 osób ruszyliśmy na mokre zajęcia. Okazało się, że pomysł był przedni. Jesienne barwy w słońcu; żółknące jeż trawy przyprószone różno kolorowymi liśćmi w połączeniu z soczystą jeszcze zielenią tworzyły niezwykłe obrazy, a październik najwyraźniej nie służy komarom i meszkom, których widzieliśmy tylko pojedyncze egzemplarze. Oczywiście nikogo z nas to nie martwiło.

Błotniste i wodniste oczka zasypane liśćmi wymagały od nas wszystkich zwiększenia czujności i ostrożności, a jednocześnie przydały się do zaprezentowania piękna, ale i niebezpieczeństw związanych z takim terenem.

Adepci idący na „bagna” pierwszy raz – a tych była zdecydowana większość po oswojeniu się z moczarami i szybkim odkryciu zalet długiego kija szybko i równo utrzymywali tempo marszu, z każdą następną, większą przeszkodą bagienną radzili sobie coraz lepiej. Pozwoliło to na dłuższą przerwę i odpoczynek przy ognisku połączony z wesołymi opowiadaniami i małym posiłkiem, po czym ruszyliśmy dalej malowniczą trasą. Po dotarciu do Wyszkowa uśmiechy z twarzy nie schodziły nikomu gdy patrzyliśmy na siebie umorusanych, ale zarazem z satysfakcją w oczach, że pokonało się jakąś kolejną przeszkodę i dnia nie zmarnowało, zaś widziane piękno zostało utrwalone w pamięci i na zdjęciach. Na pytania czy pójdziemy tam zimą odpowiedź była twierdząca.

poniedziałek, 21 listopada 2011

WYSZKÓW: Spływ z pochodniami

Noc, w którą wypłynęli, okazała się mroźna. Nad rzeką zaległa gęsta mgła, na kajakach osadzała się biała szadź, marzły palce rąk i nóg. Dlatego z radością przybili do brzegu tuż przed „Przerwańcem” by rozpalić ognisko, usmażyć kiełbaski, a przede wszystkim się ogrzać. Tak rozpoczynał się nocny „spływ z pochodniami” zorganizowany przez Klub survivalu WOK „Hutnik” we współpracy z Wyszkowską Wypożyczalnią Sportową.

Chcieli popłynąć nocą Bugiem – przeżyć jedyną, niepowtarzalną przygodę. Na start spływu dojechali z Wyszkowa wynajętym przez organizatorów busem. Przybyli z różnych stron – z Wyszkowa, Brańszczyka, Pułtuska, Warszawy. Byli też młodzi z grupy pedagogiki ulicy – bo Wyszkowska Wypożyczalnia Sportowa wyróżnia się społeczną wrażliwością: stwarza szansę osobom, dla których zwykła, komercyjna oferta jest niedostępna. Jest to tym ważniejsze, że młodzież z „Paki Grajcyli” coraz aktywniej i twórczo spędza czas, coraz chętniej bierze udział w rozmaitych eskapadach turystyczno-integracyjnych.

Spływ rozpoczął się w Tuchlinie. Każda z dwuosobowych osad odbijała od brzegu oświetlona pochodnią – by nie stracić się z oczu, stworzyć wyjątkowy nastrój. Płynęli w dół rzeki niesieni prądem i… zaufaniem do intuicji i wyczucia komandora spływu, Andrzeja Grajczyka. Noc i mgła zasłoniły inne sposoby umożliwiające orientowanie się w kierunku płynięcia. Co pewien czas kajak komandora zatrzymywał się przy brzegu – czekał na resztę, czy nikogo nie brakuje.


Co pół godziny następowało sprawdzanie, czy nikogo nie brakuje
fot. Andrzej Grajczyk

Po około dwóch godzinach do uszu płynących dotarł złowrogi pomruk kipieli na tzw. „Przerwańcu”. Masy niesionej przez Bug wody opadają tam dość stromo, jak na tę łagodną, nizinną rzekę, w kierunku Szumina. Po środku wartkiego nurtu rzeki znajduje się mnóstwo przeszkód utworzonych przez zwalone drzewa. Zakleszczenie na wystającej z wody gałęzi jest bardzo niebezpieczne – grozi wywróceniem, zalaniem wodą kajaka. Komandor zarządził tedy postój – na prawym, piaszczystym brzegu utworzonym przez wyschnięte, stare koryto. Zziębnięci kajakarze przywitali tę komendę z nie ukrywanym entuzjazmem. Po wyciągnięciu kajaków na brzeg, grupa udała się do miejsca przygotowanego zawczasu na nocne obozowanie. Znaleźli gotowe do podpalenia drwa. Wystarczyło przyłożyć pochodnię, by w chwilę potem wszyscy mogli zasiąść w kręgu i grzać się.


Mgła utrzymywała się do końca spływu
fot. Roman Pasierowski

Postój trwał długo. Nikomu nie chciało się odejść od ogniska, a rozmowy i żarty wciągały. Dopiero niedługo przed 4 nad ranem komandor dał ostatecznie hasło do zagaszenia ogniska i powrotu nad brzeg. Kajaki były całe białe – pokryte grubą warstwą szronu. Dla bezpieczeństwa nie popłynęli „Przerwańcem”. Znaleźli po drugiej stronie rzeki miejsce dogodne do wyjścia na brzeg. Tam wyciągnęli kajaki i… kilkaset metrów szli wzdłuż brzegu ciągnąc je za sobą. Nie musieli w to wkładać wiele wysiłku. Zadanie ułatwiła śliska, wilgotna nawierzchnia. Oświetlona karawana ciągnących brzegiem kajaki dość szybko dotarła do dolnego odcinka „Przerwańca”, w którym nowe koryto Bugu łączy się ze starymi rozlewiskami opasającymi letnisko Szumin. Co znamienne, dla większości płynących właśnie ta atrakcja okazała się jedną z milej wspominanych.

Nastąpiło wodowanie. Dla jednej z załóg skończyło się niespodziewaną… kąpielą w lodowatej wodzie. Sytuację szybko opanowano. Uczestnicy survivalowych spływów są przygotowani na takie „niespodzianki”. Zmoczeni poszli się przebrać, z zalanego kajaka opróżniono wodę i można było płynąć dalej.

Stopniowo się rozwidniało, ale widoczność tylko nieznacznie się poprawiła. Do Brańszczyka, gdzie zaplanowano postój, wpływali w gęstej mgle. Była 8 rano. Trzeba się było rozgrzać – pobiegać, pogimnastykować się, zaprawić na ostatni odcinek spływu.


Sunęli po gładkiej toni w ciemnościach i we mgle
fot. Roman Pasierowski

Mgła nie ustępowała i nie ustąpiła do końca. Wzrosło za to tempo spływu. By nie marznąć, energicznie wiosłowano. Pochodnie wygaszono, ale widoczność wciąż była ograniczona. Kto został zbytnio w tyle, mógł mieć problemy z orientacją. O konsekwencjach przekonały się trzy osady, które – na wysokości kamieńczykowskiego Suwca – zamiast spływać, przez długi czas… wiosłowały pod prąd.

Na plażę w Latoszku dotarli kwadrans przed 10-tą. Szczęśliwi, bogaci w przeżycia, radzi z tego, czego dokonali. Z tej radości, że to już koniec, jedna z uczestniczek dała nierozważny, ostatni krok przy wysiadaniu na brzeg. Skończyło się… kąpielą – w wodzie nie sięgającej kolan.

Artur Laskowski

Wyszkowska Wypożyczalnia Sportowa powstała staraniem Wyszkowskiej Wielobranżowej Spółdzielni Socjalnej SZRON, Fundacji rower.com i Klubu survivalu Wyszkowskiego Ośrodka Kultury „Hutnik” w ramach projektu dofinansowanego przez Ministerstwo Pracy w ramach Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.